poniedziałek, 28 marca 2016

2016-03-28 JABŁONICA - SZABASÓWKA - RADOMKA - ZALEW DOMANIOWSKI

rzeka:   Jabłonica - Szabasówka - Radomka - Zalew Domaniowski
trasa:   Goworek - Głogów
dystans:   ok. 25,100 km (ok. 6 godzin 30 minut)

Płynęliśmy tylko we dwóch, Marek i ja. Rzeka łatwa, średnio uciążliwa, ale za to bardzo ładna. Początkowo mała i kręta, potem nieco przybrała „w pasie”, a na koniec wpadła do Szabasówki. Szabasówka do Radomki, a ta do zalewu Domaniowskiego. I tam skończyliśmy. Spływ bardzo fajny, mimo deszczowej końcówki.

Eskimo Diablo Evolution - mój najnowszy nabytek. Zwykle przed spływem staram się wypróbować nowy kajak. Tym razem obyło się bez wcześniejszych testów, ale mimo tego spływ przebiegał bez niespodzianek.



















Wystartowaliśmy w Goworku. Początek obfitował w płycizny, ale Marek twierdził, że rok temu było gorzej.














Zainteresowanym Jabłonicą polecam rozpoczęcie spływu o jeden most dalej. Nie traci się wiele, a można uniknąć wielu płycizn.













Płynęliśmy bez pośpiechu, ale też bez marudzenia.
















Jabłonica nie należała do rzek mocno zwałkowych. Jednak tu i tam zdarzały się drzewa w nurcie.














Pogoda trafiła nam się idealna, przynajmniej na początku.
















Zeszłoroczne zachwyty odnośnie urody rzeki wydawały mi się nieco przesadzone, ale i tak trzeba przyznać - nad Jabłonicą jest ładnie.












Tu wpłynęliśmy w prosty jak drut kanał. Jednak to jeden z urokliwszych kanałów jakie widziałem.














Na zamknięciu kanału rozlewisko i młyn. Marek oszacował z pamięci, że to połowa drogi. Rzeczywiście tak było, jednak druga połówka była może bardziej wymagająca, bo dłużyła się strasznie.










Dość szybko popsuła się pogoda. Przestało być słonecznie, a wkrótce skropił nas deszczyk.














Końcówka Jabłonicy obfitowała w zwałki. Gigantyczny, piętrowy zator, który wycisnął z nas ostatnie poty i zaraz za nim zwałka... zbrojona drutem kolczastym. Sam bym nie wpadł na coś takiego.










Spływaliśmy takie bystrza i kaskady.

















Do dziś trwają spekulacje, jakiego to występku dopuścił się ten nieszczęśnik.















Wkrótce Jabłonica wpadła do Szabasówki, ta ustąpiła miejsca niepozornie wyglądającej Radomce, a spływ zakończyliśmy na Zalewie Domaniowskim.












Trasa niewątpliwie ciekawa i urozmaicona. Ładnie. Jabłonica prezentuje się pewnie jeszcze lepiej, gdy jest biało lub zielono. Podziękowania dla Marka za towarzystwo.














niedziela, 6 marca 2016

2016-03-06 PIERZCHNIA

rzeka: Pierzchnia
trasa:   Pierzchnia - Białobrzegi (młyn)
dystans:   ok. 13,500 km (ok. 4 godzin 30 minut)

Skład osobowy spływy zmieniał się do ostatniej chwili, ostatecznie popłynął Artur (zamiast Kuby), Czołg i ja. Osławiona Pierzchnia (dopływ Pilicy) nie rozczarowała. Początkowy odcinek (który prawdopodobnie nie widział jeszcze kajakarzy) to niewielka rzeczka snująca się wśród drzew. Krystaliczna woda, mało śmieci, trochę zwałek. Może więcej niż trochę. Potem zaliczyliśmy zwałkowy etap przez las. Tu Pierzchnianka była zdecydowanie najurodziwsza, a przeszkód w nurcie było rzeczywiście sporo. Później rzeka wiła się wśród łąk, a na samym końcu nawet się wyprostowała. Mimo dość pospolitej końcówki Pierzchnia zapisała się w mojej pamięci jako bardzo malownicza rzeczka ze sporą ilością zwałek, ale tylko miejscami. Nurt nawet szybki, ale nie silny, przez co rzeka jest łatwa, woda dość czysta. Warto tu zaglądać i pomyśleć o dłuższej trasie.

Pierzchnia - Mazowsze pływa tu regularnie. Rzekę reklamują jako zwałkowy poligon - uznałem, że trzeba ją zobaczyć.













Zaproponowałem rozpoczęcie spływu parę kilometrów wcześniej, w Pierzchni. Koledzy przystali bez wahania. Przy tym stanie wody pomysł wart jest powtórzenia.












Dzięki temu zostaliśmy pionierami na górnym odcinku rzeki.















Rzeka ładna, woda czysta, widoki urozmaicone.
















Tu i tam bobry udowodniły swą pracowitość.
















Zwałki były, ale nie tak dużo. W sam raz na rozgrzewkę.
















Po przenosce i postoju wpłynęliśmy na odcinek, który koledzy już kilka razy widzieli. Jednak, jak przyznali, tym razem wody było sporo więcej. 

Na zdjęciu czołg na wzgórzu, czyli Czołg w Cerro.









Przynęliśmy przez las. Jakieś trzy kilometry.
















Tu Pierzchnia potrafiła oczarować.
















Mimo szarej, lekko deszczowej pogody rzeka wyglądała wspaniale. Krótki odcinek, ale pełen blasku.














A zwałek istotnie mnóstwo, można by obdzielić kilka innych rzek.















Artur mieszka nad Pierzchnią. Może tu pływać codziennie.
















Ale jak widać, jeszcze mu się nie znudziło.
















Mech na przewróconych kłodach - coś pięknego!
















Wkrótce jednak malowniczy, leśny odcinek zamienił się łąkowy, zdecydowanie mniejszej urody, a potem w kanał.













Spływ wypadł bardzo fajnie, za co należą się brawa kolegom. Dziękuję nie tylko za towarzystwo, ale również za pokazanie nowej rzeki.