niedziela, 31 grudnia 2017

2017-12-30 PIERZCHNIANKA, BELNIANKA I CZARNA NIDA


rzeka: Pierzchnianka, Belnianka, Czarna Nida
odcinek: Znojów – Bieleckie Młyny
dystans: ok. 15,700 km wg geoportalu
czas: 4 godziny

Po drodze na spływ elektroniczny pomiar nad ekspresówką zmroził nas informacją, że temperatura powietrza wynosi prawie minus osiem stopni Celsjusza. Jak lodowaty dotyk zimy. Po wyjściu z samochodu w Bieleckich Młynach owionął nas dotkliwy chłód. Rześko! Na miejscu spotkania okazało się, że ostatecznie będzie nas trzech – Artur, Marek i ja. Po przegrupowaniu ruszyliśmy na start. Stan wody na Pierzchniance wyglądał obiecująco, więc zdecydowaliśmy się na wariant „maksimum” czyli start w Znojowie.

To był strzał w dziesiątkę. Pierzchnianka zwykle jest strumyczkiem, ale tym razem zapewniała nam wystarczającą ilość wody. Były zwałki, a grudniowe słońce zatroszczyło się o doskonałą oprawę estetyczną. Okolica zdecydowanie mogła się podobać. Słabiej prezentowała się końcówka rzeczki, przepływaliśmy przez miejscowość. A to nigdy nie wygląda dobrze, jeżeli nie liczyć Wenecji i paru innych przykładów.



Ujście do Belnianki było inne niż zwykle. Belnianka niosła sporo wody, a Pierzchnianka była szeroko rozlana, dużo szerzej niż zazwyczaj. Na Belniance też ładnie. Po połączeniu z Lubrzanką wpłynęliśmy na Czarną Nidę. Okazało się, że nie musimy robić przystanku w Podmarzyszu, bo spiętrzenie blokujące kanał ulgi było tym razem spływalne. 


Zatrzymaliśmy się chwilę później na lewym brzegu porośniętym sosnami. Ładne miejsce. Wyciągnęliśmy jedzenie, Artur nadrobił zaległości telefoniczne, Marek opowiedział o zmianach w Starachowicach, a ja wypróbowałem nowy termos obiadowy – działa.



Po zejściu na wodę zatrzymała nas spora zwałka, ale udało się ją pokonać, choć z trudem. Muszę przyznać, że nigdy dotąd nie widziałem takiej Czarnej Nidy. Zwykle płynie się tam w głębokim korycie, teraz woda sunęła prawie równo z brzegami. Bystrza i kaskady, które w Kuby Młynach zawsze rysują polietylen tym razem były całkowicie schowane po taflą wody.


Wszędzie woda odbijała się od brzegów i kotłowała, co chwilę tworzyły się małe wiry. Niektóre miejsca trudno było poznać. Nurt był szybki, ostatnie 10 km pokonaliśmy w około 90 minut, a wcale nie śpieszyliśmy się zbytnio. Na mecie pojawiliśmy się trochę po trzynastej.




















Spływ się udał. Zobaczyliśmy Pierzchniankę, którą zapewne nikt dotąd nie płynął. Możliwe, że po raz pierwszy płynąłem Belnianką w zimie, a Czarna Nida pokazała zupełnie nową twarz. Świetne zakończenie sezonu, który w moim przypadku był wyjątkowo mało intensywny.
Dziękuję wszystkim za towarzystwo.

Poziom wody:
Daleszyce (Belnianka) 138-135cm (przepływ 3,1-2,8m3/s)
Morawica (Czarna Nida) 198-199cm (przepływ 7,6-7,7m3/s)


Temperatura - początkowo -7,7st.C pod koniec spływu chyba już delikatnie na plusie. Słonecznie. Prawie nie wiało, nie padało. Wody mnóstwo.

piątek, 1 grudnia 2017

2017-12-01 KAMIENNA... BIAŁA

rzeka: Kamienna
odcinek: Piękna - Wąchock
dystans: ok. 13,550 km wg geoportalu
czas: 2 godzin 45 minut

Pomysł był dość nagły, wykiełkował w środę. Okoliczności w pracy sprawiły, że piątek mogłem sobie zrobić wolny. Może nie do końca wolny, ale chociaż trochę. Zależało mi, żeby wybrać się gdzieś blisko. Marek, bo płynęliśmy we dwóch, też wolał coś na miejscu. W czwartek już wiedzieliśmy, że prawdopodobnie będziemy pływać w bieli.

Dziś pozbieraliśmy się dość sprawnie i około godziny dziewiątej już moczyliśmy wiosła w Kamiennej. Wody było dużo i płynęła szybko. Pierwszy raz płynąłem tu przy tak wysokim stanie. Miejscami nie brakowało wiele, by rzeka wystąpiła z koryta. Tafla wody była dziś zdecydowanie wyżej, z tej perspektywy widzieliśmy zdecydowanie więcej na brzegach niż zazwyczaj.




Szybki nurt parę razy pogroził nam palcem. Przy zwałkach, pod gałęziami zwieszonymi tuż nad taflą wody, a najbardziej przy przewróconym drzewie, przy którym stworzyło się dość niebezpieczne miejsce. Podpływaliśmy do drzewa z lekkim respektem, ostatecznie obaj spłynęliśmy to miejsce tyłem. Tak wyszło. Grunt, że na sucho. Trzeba się było pilnować.




Kolejne zaskoczenie spotkało nas przy rozwidleniu, którego nigdy nie było. Marek wybrał prawą odnogę. Ta okazała się ślepą uliczką. Wysoka zwałka zmusiła go do wyjścia z kajaka. Ja cofnąłem się i popłynąłem w lewo. Tu też była zwałka, bardzo kłopotliwa, ale do pokonania. Dalej rzeka wyglądała całkiem obco. Po chwili piaszczysta skarpa na lewym brzegu.




Nie wiem ile razy spływałem ten odcinek, ale takich rzeczy nie pamiętam. Wszystko wyjaśniło się parę zakrętów dalej, gdy dotarłem do znajomego „skrzyżowania”, tyle, że wypłynąłem z Oleśnicy, która wpada do Kamiennej. Ciekawie.




Spiętrzenie w Nowym Młynie również wyglądało inaczej niż zwykle. Zazwyczaj coś tu się delikatnie sączy po kamieniach, tym razem można było pokusić się o spłynięcie. Podobne zaskoczenie spotkało nas na kolejnych progach i bystrzach. Znajome miejsca, ale wyglądały inaczej.




Ostatnia niespodzianka czekała nas na mecie. Już na brzegu okazało się, że pokonaliśmy trasę w niecałe trzy godziny, podczas gdy dotąd zawsze było to ponad cztery godziny, a czasem prawie sześć.





















Spłynęliśmy doskonale znany nam odcinek, ale niewątpliwie było to nowe doświadczenie dla nas obu. Spływ udany, dziękuję za towarzystwo. Do tego koniecznie należy nadmienić, że to co widać na zdjęciach w naturze prezentowało się zdecydowanie lepiej.

Poziom wody:
Bzin (Kamienna) 148-147 cm (przepływ 3,6-3,4 m3/s)
Wąchock (Kamienna) 89-92 cm (przepływ 4,7-4,9 m3/s)

Temperatura ok. 1-2 st.C. Bez słońca. Nie wiało, nie padało.

poniedziałek, 6 listopada 2017

2017-11-05 KOPRZYWIANKA


rzeka: Koprzywianka
odcinek: Wojnowice - Kamieniec
dystans: ok. 14,180 km wg geoportalu
czas: 6 godzin 15 minut

Rano, przed spływem, wspaniały wschód słońca pomalował niebo na czerwono. Jeszcze nie wiedziałem, że podobny widok kończący dzień będzie na towarzyszył na ostatnich metrach spływu. Wstępnie myślałem o Kamiennej, ale Tomek zasugerował Koprzywiankę powyżej odcinka, który spłynęli ostatnio. Po wstępnych oględzinach uznaliśmy (Tomek, Artur i ja), że wody jest na tyle dużo, by zacząć jeszcze wyżej. Pakując się do kajaków rozważaliśmy czy nasze dzisiejsze pływanie podciągnąć już pod spływ niepodległościowy czy raczej traktować jako spóźnione Dziady. Jestem za Dziadami.

Przed dziesiątą zeszliśmy na wodę. Spora szansa, że Koprzywianka w Wojnowicach kajaków jeszcze nie widziała. Po kilkudziesięciu metrach uznaliśmy, że już nigdy nie zobaczy.

Woda miała tu białą barwę za sprawą gruntu lub okolicznych kopalni i fatalną przejrzystość. Przez to oględziny z brzegów nie ujawniły aż takich płycizn, z którymi potem przyszło nam się zmierzyć. Szorowaliśmy po kamieniach bez przerwy. Męczarnia, dawno tak nie było, chyba ostatnio na Żarnówce albo Bobrzy.



Do tego zwałki chaszcze... Komuś zdarzyło się w kajaku poparzyć twarz pokrzywami lub podrapać kolcami jeżyn? Nam tak. Pierwsze dwa kilometry zajęły nam dwie godziny. Gdyby nie bobry poszłoby nam jeszcze gorzej. Należy im się od nas pomnik.

W Iwaniskach przenoska, długa. Do tego rzeka się rozdwoiła i wody zrobiło się dwa razy mniej. Na szczęście sytuacja szybko się poprawiła. Tylko trochę, ale jednak. Znów była szansa, że skończymy przed zachodem słońca. Niestety, od połowy trasy znów zrobiło się płytko. Na metę dotarliśmy mocno zmęczeni, słońce już czerwieniło się za drzewami. To było bardzo długie czternaście kilometrów.


Sama rzeka? Ma potencjał. Przy większej wodzie może być niezła zabawa, tyle, że pływanie przed Iwaniskami chyba lepiej sobie darować.


Rzeka w miejscowościach wyglądała wstrętnie. Brud, śmieci, złom. To niestety już standard. Natomiast dzikie odcinki przedstawiały się świetnie. Przełomy, przemiały, liczne bystrza, skalne progi i szypoty. Do tego wielkie, omszałe, a czasem porośnięte bluszczem pnie drzew.

Premią za trudy był dla mnie widok spłoszonej sowy, która przemknęła nad moim kajakiem i długo nie mogła znaleźć sobie miejsca, aż wreszcie zniknęła między drzewami.

Po powrocie do domu dość szybko ogarnęło mnie senne zmęczenie. Gdy tylko zamknąłem oczy natychmiast pojawiły się kamieniste bystrza i męcząca konieczność wyboru najlepszej drogi wśród płycizn. Tak jeszcze nie było, więc niech to będzie miarą uciążliwości trasy.
Nie wiem czy na ten odcinek Koprzywianki jeszcze wrócimy, jeżeli tak, to tylko przy większej wodzie. Dziękuję kolegom za wspólne pływanie.













Poziom wody:
Koprzywnica (Koprzywianka) 206-204cm (przepływ 2,2-2,1m3/s)
Bzin (Kamienna) 167-153cm (przepływ 6,1-4,2m3/s)

Temperatura ok. 6-11 st.C. Trochę słońca. Nie wiało, nie padało. Na tym odcinku musi być więcej wody. Przepływ w Koprzywnicy wszystkiego nie odzwierciedla, w górnym biegu woda zdążyła już spłynąć.