sobota, 25 lutego 2017

2017-02-25 KLONÓWKA - PRZEŁOM LUBRZANKI - RADOSTOWA


odcinek: Masłów – Klonówka – Diabelski Kamień – Przełom Lubrzanki – Radostowa i powrót
dystans: ok. 15,000 km
czas: 4 godziny

W ten weekend zostałem rodzinnym kierowcą, więc pływanie musiałem przełożyć na inną okazję. Postanowiłem to sobie wynagrodzić pieszą wycieczką. Początkowo miał być las koło Barczy, takie tam... obcowanie z przyrodą, ale ostatecznie jednak zdecydowałem się na inną trasę. Wcześniej porozwoziłem córki, żonę, zatankowałem. Tu nadmienię, że logistykę rozwiązałem najgorzej jak się da. Totalna porażka i katastrofa organizacyjna. Każdy zakręt przypominał mi, że zręczniej byłoby odwrócić kolejność, bądź skrócić drogę skręcając na poprzednim skrzyżowaniu.

Wreszcie dotarłem do Masłowa, zostawiłem samochód na poboczu i po krótkim marszu asfaltową jezdnią wszedłem w las.
Tam przebiegający między drzewami rudzielec zamachał mi przyjaźnie ogromną, puszystą kitą na znak, że pechowy los się odwrócił. 
Teraz będzie już tylko miło i przyjemnie.
Rzeczywiście, w lesie było ładnie. I biało, może nie tak, by myśleć o nartach, ale śnieg wciąż padał.
Na Klonówkę wszedłem dość szybko, była blisko.
Z jej grzbietu na lewo i prawo rozciągały się wspaniałe widoki. Na Masłów, na Kielce, na Pasmo Klonowskie.
Po krótkim marszu...
...dotarłem do Diabelskiego Kamienia...
...muszę się tam wybrać z dziećmi, ale w bardziej sprzyjających warunkach pogodowych.
Przy zejściu w kierunku przełomu Lubrzanki zszedłem ze szlaku, po części z braku oznakowania, a trochę z premedytacją. Uznałem, że wrócę czerwonym szlakiem, a teraz poznam inną trasę.
Schodziłem z góry przepiękną dróżką. Nagle panująca w lesie zima ustąpiła miejsca wiośnie, która już zadomowiła się na wystawionych na promienie słoneczne łąkach. Ładnie. „Niedźwiedzim szlakiem” dotarłem do Ameliówki i zszedłem w dół asfaltową serpentyną. Tu Lubrzanka osiąga swój przełom, płynie między stokiem Klonówki i zboczem Radostowej.
Dotąd znałem to miejsce wyłącznie z wody, nigdy jeszcze nie stałem tu na brzegu.
Roztopy znacząco zasiliły rzekę, niosła spore masy wody, byłaby zabawa. Szedłem drogą na prawym brzegu, co chwilę zerkając na Lubrzankę. Wróciłem na czerwony szlak i po kładce przedostałem się na drugi brzeg. Podejście pod Radostową było strome. Przelałem nieco potu, dobrze że zabrałem kijki. Dotąd nie byłem specjalnie do nich przekonany, teraz się przydały. Wejście na szczyt męczące, ale las wokół ładny.
U góry zrobiłem krótką przerwę...
...po czym ruszyłem w drogę powrotną, choć nieco inną trasą.
Z Radostowej schodziło się szybko, po drodze rozglądałem się uważnie.
Ładnie tu.
Uświadomiłem sobie, że korzystam tylko z tego, co mam na szyi czy po kieszeniach.
Aparat, nóż, telefon mogły zobaczyć Klonówkę i Radostową, ale sięgnięcie do plecaka napawało mnie sporą niechęcią. Mapa, w związku z tym nie ujrzała światła dziennego.
Po przejściu przez drogę czekała mnie kolejna wspinaczka.
Stromy, porośnięty drzewami stok. W większości buki, trochę sosen. Znów ładnie.
Może to najpiękniejszy fragment trasy? Może, było wiele czarujących miejsc.
Tymczasem podejście ciągnęło się w nieskończoność. Kije bardzo się przydały. Może warto postarać się cięższe, trekingowe?
Wreszcie zrobiło się mniej stromo. Minąłem parę młodych ludzi, wymieniliśmy uprzejmości.
Ostatnie pół godziny to trasa, którą już znałem. Kamień, Klonówka i powrót do samochodu.














Podobało mi się. Dzisiejszy dzień uświadomił mi, że jako piechur mam sporo do nadrobienia, do tego wcale nie znam swoich stron. Owszem, dość dobrze znam świętokrzyskie rzeki, już niewiele z nich kryje przede mną tajemnice, ale Góry Świętokrzyskie to dla mnie wciąż zagadka. Może warto ją rozwiązać.

Temperatura około 0 st.C. Słońce bywało, prawie bez wiatru, a już na pewno nie wiało jak wczoraj. Śnieg się pojawił na trochę.

niedziela, 19 lutego 2017

2017-02-19 LUBRZANKA I CZARNA NIDA


rzeka: Lubrzanka i Czarna Nida
odcinek: Suków-Papiernia - Morawica
dystans: ok. 16,190 km wg geoportalu
czas: 4 godziny

Od ponad miesiąca nie pływałem, bo zima, bo praca czy inne formy aktywności. Inni w tym czasie się nie obijali. Czas był najwyższy, by odrobić zaległości, zwłaszcza, że zima zdawała się być w defensywie. Chętnych do pływania było wielu. Artur czuł już głód kajaka, w przypadku Marka śmiało można mówić o wilczym apetycie na pływanie, zaś Marcin i Robert też odczuwali pilną potrzebę zejścia na wodę. Jako trasę spływu wybraliśmy koniec Lubrzanki i Czarną Nidę do Morawicy, więc Marcin praktycznie pływał u siebie. Zawiła logistyka zajęła nieco czasu, przy czym trochę ułatwili nam to „gospodarze”, ja zaś dodatkowo skorzystałem z transportu Marka.

Na starcie niespodzianka. Lód. Wiedzieliśmy, że jeszcze zima, ale żeby aż taka.
Szczęśliwie płynęliśmy poniżej zastawki, a tam prąd był silny, więc lód nie miał szans. Należało jednak liczyć się z ewentualnymi kłopotami później.
Po stromym brzegu zeszliśmy na wodę. Z kłopotami, ale bez przygód. Nurt szybki, sporo wody, Lubrzanka nas niosła.
Dość szybko osiągnęliśmy połączenie z Belnianką, niestety nie było nam dane dopłynąć do zastawki w Podmarzyszu. Znów lód. Trzeba przenieść.
Rozgrzewająca herbata, coś na ząb, żarty. Po krótkiej przerwie znów wsiedliśmy do kajaków.
Czarna Nida na tym odcinku rozlewała się szeroko, co skutkowało płyciznami. Przy dzisiejszym stanie wody to nie był problem.
Tymczasem rzeka zaczęła intensywnie kręcić, pojawiły się przeszkody. Akrobacje na jednej z nich omal nie skończyły się dla Marcina fatalnie.
Jego kajak już złapał poważny przechył, ale Marcinowi udało się wybronić.
Na brzegach wciąż widać było ślady srogiej zimy, lód brzegowy był niemal wszędzie. Zwykle wisiał w powietrzu, nad nurtem, na dowód wyższych stanów wody.
W wielu miejscach osiągał grubość 30-40 cm, czasem nawet więcej.
Przy przeszkodach tworzył wąskie przesmyki, w których musieliśmy się zmieścić.
Parę razy całkiem przecinał koryto rzeki. Ciekawe doświadczenia, nie mamy tego na co dzień.
W Bieleckich Młynach poziom wody został znacząco obniżony, dzięki temu mogliśmy bez problemu dopłynąć do samej zastawki, ale wysokie brzegi prawie uniemożliwiały wyjście.
Gramoliliśmy się na ląd na różne sposoby, udowadniając, że do celu można dotrzeć wieloma drogami. Rodzina Marcina obserwowała nasze zmagania, taktownie wstrzymując się od komentarzy.
Do Morawicy nie daliśmy rady dopłynąć.
Dwa razy wskakiwaliśmy na lód, na tyle gruby, że utrzymywał ciężar człowieka. Z kajakarstwem miało to coraz mniej wspólnego. Zawróciliśmy do ostatniego mostu, gdzie zakończyliśmy spływ pełen wrażeń.











Było ciekawie, nie często pływa się wśród lodów. Podobało mi się. Dziękuję wszystkim za wspólną zabawę.

Poziom wody:
Daleszyce (Belnianka) 116-114cm (przepływ 0,8-0,6m3/s)
Morawica (Czarna Nida) 134-132cm (przepływ 2,2-2,0m3/s)


Wody dużo. Temperatura ok.2 st.C. Bez słońca, nie padało, wiało. Dość ciepło. 

poniedziałek, 13 lutego 2017

2017-02-13 SUCHEDNIÓW


odcinek: las między Orliczem a stacją PKP i stadion
dystans: ok. 7,500 km
czas: ok. 1 godziny 15 minut

Zawiozłem córkę i siostrzenicę na zajęcia na hali, więc przy okazji narty w samochód, a potem prosto w las.

Słońce towarzyszyło mi tylko na początku...
...w postaci rudej plamy gdzieś między drzewami.
Gdy dobiegłem do dworca zaczęło się robić ciemno...
...końcówka drogi powrotnej...
...i okrążenia na stadionie już z czołówką.
Chyba będzie mi tego brakowało.













Temperatura -5 może -7 st.C. Słońce już zachodziło, bez wiatru, śnieg wciąż obecny.

niedziela, 12 lutego 2017

2017-02-12 SUCHEDNIÓW


odcinek: las między Orliczem  a stacją PKP
dystans: ok. 5,000 km
czas: ok. 1 godziny

Powtórka z wczorajszego łyżwowo-narciarskiego przedpołudnia w rodzinnym składzie. Biegałem między stadionem a stacją kolejową.

Dziś pokonałem odrobinkę większy dystans i podobało mi się nie mniej niż wczoraj.
Za to łyżwiarki były umiarkowanie zadowolone...
...i wróciły do samochodu odrobinkę wcześniej.
Wczorajszy napar z sosny okazał się raczej przeciętny, smak był niezbyt intensywny, ale do zaakceptowania.
Obyło się bez polepszaczy.
Dziś spróbowaliśmy co warte zaparzone igły świerka z dodatkiem syropu z mniszka i cytryny. Klękajcie narody!















Temperatura -7 st.C, jednak odczuwało się większy chłód niż wczoraj – pewnie brak słońca. Bez słońca, bez wiatru, śniegu nadal wystarczyło, ale dziś było go mniej.