To już trochę tradycja. Wakacje
kończymy rodzinnym, parodniowym wyjazdem do miasta z klimatyczną
starówką. Między Odrą a Bugiem, między Tatrami a Bałtykiem. Zwiedziliśmy już Kraków, Wrocław, Gdańsk, Olsztyn. Dotąd nie
zawsze wiązało się to z przełomem sierpnia i września, ale
ostatnio tak.
Znaleźliśmy bardzo przyjemny
apartament blisko lubelskiego zamku i blisko rynku...
...oraz grupę zaprzyjaźnionych przewodników.
Dzięki znajomym lublinianom
dowiedzieliśmy się wielu ciekawostek o mieście, o jego zabytkach. Nie ominęły nas też aktualne atrakcje jak nocny pokaz
multimedialny przy fontannie czy koncert Lady Gagi.
Sam Lublin był nieco inny niż go
sobie wyobrażałem. Czy mnie rozczarował? Nie, po prostu był inny.
Zdecydowanie odbiegał od miast o ortogonalnej, rytmicznej siatce ulic
i placów.
Zamek i stare miasto zbudowano na wzniesieniach, układ
ulic nie trzyma się linii prostych i nawet rynek ma nieregularny
kształt.
Zakręty, zakamarki, zaułki – tu nie ma miejsca na nudę
i urbanistyczną monotonię.
Różnorodność jest wszędzie, obok
niskiej kamienicy stoi wysoka...
...przy fantazyjnym szczycie ascetyczna
elewacja...
...w sąsiedztwie świeżo odnowionej fasady odpada tynk.
Lublin mieni się bogactwem barw, stylów, a kolorytu dodaje mu
widoczna w lokalnej architekturze i obecna tu od wieków nuta
żydowska.
Ładne miasto, choć tu i tam wciąż jeszcze zaniedbane.
Przez dwa dni spacerowaliśmy po
starówce...
...zaglądaliśmy do bram...
...zadzieraliśmy głowy do góry...
...by
innym razem spojrzeć w dół.
Zwiedziliśmy kaplicę, podziwiając
jej bizantyjskie freski...
...a w nocy nawiedził nas duch marszałka.
Stosownie do tak ogromnej rozpiętości
wrażeń wizualnych Lublin zapewnił wielkie bogactwo kulinarnych
doznań. Kuchnia polska, ormiańska, żydowska, smaki wschodu i dania
z refektarza jezuitów. My zaczęliśmy od pizzy (z dziećmi inaczej
się na da), było też „sielsko-anielsko” przy pierogach i
zapiekanych warzywach, a skończyliśmy na specjałach w restauracji
indyjskiej. Do tego, rzecz jasna, frytki.
Zamość zostawiliśmy na niedzielę.
Tu było zupełnie inaczej. Renesansowe założenie urbanistyczne z
kwadratowym rynkiem ze wspaniałym ratuszem, z regularnym układem
ulic, otoczone bastionowymi fortyfikacjami. To zupełnie inne piękno.
Wakacje zakończyliśmy wspólnym obiadem. Tak się złożyło, że zamówiliśmy dania polskie u włoskie, ale chyba w renesansowym Zamościu tak
być musiało. Bezmiaru rozpusty dopełniła kawa z lodami.
Jeszcze raz dziękujemy za towarzystwo
Magdzie, Ignacowi i Bigosowi. Pozostaje tylko żałować, że wyjazd
dobiegł końca.
PS. Pierwsze zdjęcie zawdzięczamy Magdzie, a ostatnie nieznajomej z kawiarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz