rzeka:
Czarna Staszowska
odcinek:
Chańcza (tama) - Staszów
dystans:
ok. 14,400 km wg geoportalu
czas:
4 godziny 30 minut
W
planach była Kamionka. Spuszczanie wody z zalewu miało dostarczyć
nam nie lada emocji. Niestety, wody płynęło tyle co kot napłakał.
Pierwszego, może drugiego dnia spływ miałby jeszcze jakiś sens,
potem już nie bardzo. Szkoda, wielka szkoda. Zdecydowaliśmy się na
zastępstwo w postaci Czarnej Staszowskiej. Odcinka poniżej zalewu
jeszcze żaden z nas nie płynął, zatem warto było spróbować.
Ostatecznie
znalazło się czterech chętnych – Tomek, Artur, Marek i ja.
Ostatnio ten skład często się powtarza. Po drobnych przygodach
zeszliśmy na wodę poniżej zapory. Była na tyle wysoka, że nawet
Marek nie myślał o skoku.
Woda dość czysta, bardzo słonecznie i
wyjątkowo ciepło jak na pierwsze dni kwietnia. Spływ zapowiadał
się nieźle. Po pierwszym odcinku zaczęły się bystrza, długi
ciąg, fajnie. Bardzo fajnie.
Potem trochę zwałek, niewiele, ale
zawsze coś.
Czarna wszystkim przypadła do gustu. Ładna rzeka.
Wkrótce
dopłynęliśmy do miejsca, gdzie Czarna rozmienia się na drobne.
Jedna odnoga, mniej obiecująca, płynie obok pałacu w Kurozwękach,
zaś druga omija zabytkowy kompleks dużo szerszym łukiem.
Wybraliśmy to drugie rozwiązanie. I dobrze, przez Kurozwęki
płynęło bardzo mało wody.
To był piękny, leśny odcinek.
Po
lewej stronie ściana drzew, zaś prawy brzeg to rozległe łąki
zajęte przez bizony. Tam też zrobiliśmy jedyny postój.
Potem były
inne, wymuszone przenoskami, ale tylko tu zatrzymaliśmy się na
dłużej.
To był bardzo spokojny, ale jednocześnie bardzo ładny fragment rzeki.
Dość
szybko dopłynęliśmy do okazałego młyna i tu z kolei nasza rzeka
nieco się zmieniła. Teraz przepływała przez wieś, meandrowała
wśród zabudowy zagrodowej. Ten fragment rzeki prezentował się
zdecydowanie słabiej.
Kolejny młyn...
...tym razem drewniany, niczym
spinająca klamra, stanowił kres wiejskiego odcinka.
Znów
były drzewa, zarówno na brzegach, jak i w nurcie, znów były
bystrza i meandry.
Zaraz za młynem nastąpiło połączenie z nitką
płynącą przez Kurozwęki.
Po drodze minęliśmy jeszcze
pozostałości po dość masywnej zaporze, która nie dała rady
sprostać siłom natury.
Finał
spływu to kilometr albo dwa przez Staszów. Tu Czarna była
uregulowana, ale na brzegach widoczne były zadbane alejki, bulwary.
Staszów z perspektywy kajaka prezentował się dobrze. Niewiele
miejscowości może się tym poszczycić.
Ładna
pogoda, ładna rzeka, czysta i malownicza. Spływ się udał, tym
bardziej dziękuję wszystkim za wspólną zabawę.
Jednak w drodze
powrotnej zaczęły się niemiłe niespodzianki. W Łagowie mój
kajak uwolnił się z krępujących go pasów i zjechał z dachu
samochodu po przedniej szybie i masce. Dzielnie sunął przed siebie
po asfalcie, a odczuwalny spadek ulicy tylko sprzyjał jego
samowolnej podróży. Dotarł do ronda z krajówką, tam skręcił i
zatrzymał się. Szczęśliwie skończyło się tylko na tym. Kajak,
nieznacznie się porysował, ale to i tak nic przy rysach z naszych
rzek. Dach i maska mazdy... cóż, wyglądają, jakby kajak po nich
zjechał.
Piszę
to nieco ku przestrodze, może ktoś uniknie mojego błędu.
Nadmiernie zaufałem czterem pasom, ale głównie zgubiła mnie
rutyna. Wiozłem kajak już prawie 500 razy. Dotąd obyło się bez
przygód. Po drodze trafiają się dziury w asfalcie, nierówności,
do tego ostre zakręty. To wszystko stanowi próbę dla mocowania
kajaka na bagażniku dachowym. Wystarczy słabsze mocowanie pasów,
ich niepotrzebne skrzyżowanie i kłopot gotowy. Dobrze, że
skończyło się tak jak tym razem.
Poziom
wody:
Staszów
(Czarna Staszowska) ???
Połaniec (Czarna
Staszowska) 136-135cm (przepływ 4,5-4,4m3/s)
Wody wystarczyło, ale
nadwyżka była niewielka. Temperatura ok. 18-22 st.C. Dużo słońca,
więc dzień był bardzo ciepły. Płynęliśmy bez rękawic, pogoda
właściwie na krótki rękaw, nawet na wodzie. Nie padało, raczej
bezwietrznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz