odcinek:
Masłów – Klonówka – Diabelski Kamień – Przełom Lubrzanki –
Radostowa i powrót
dystans: ok. 15,000 km
czas: 4 godziny
W ten weekend zostałem rodzinnym
kierowcą, więc pływanie musiałem przełożyć na inną okazję.
Postanowiłem to sobie wynagrodzić pieszą wycieczką. Początkowo
miał być las koło Barczy, takie tam... obcowanie z przyrodą, ale
ostatecznie jednak zdecydowałem się na inną trasę. Wcześniej
porozwoziłem córki, żonę, zatankowałem. Tu nadmienię, że
logistykę rozwiązałem najgorzej jak się da. Totalna porażka i
katastrofa organizacyjna. Każdy zakręt przypominał mi, że
zręczniej byłoby odwrócić kolejność, bądź skrócić drogę
skręcając na poprzednim skrzyżowaniu.
Wreszcie dotarłem do Masłowa,
zostawiłem samochód na poboczu i po krótkim marszu asfaltową
jezdnią wszedłem w las.
Tam przebiegający między drzewami
rudzielec zamachał mi przyjaźnie ogromną, puszystą kitą na znak,
że pechowy los się odwrócił.
Teraz będzie już tylko miło i
przyjemnie.
Rzeczywiście, w lesie było ładnie. I biało, może nie
tak, by myśleć o nartach, ale śnieg wciąż padał.
Na Klonówkę
wszedłem dość szybko, była blisko.
Z jej grzbietu na lewo i prawo
rozciągały się wspaniałe widoki. Na Masłów, na Kielce, na Pasmo
Klonowskie.
Po krótkim marszu...
...dotarłem do Diabelskiego Kamienia...
...muszę się tam wybrać z dziećmi, ale w bardziej sprzyjających
warunkach pogodowych.
Przy zejściu w kierunku przełomu Lubrzanki
zszedłem ze szlaku, po części z braku oznakowania, a trochę z
premedytacją. Uznałem, że wrócę czerwonym szlakiem, a teraz
poznam inną trasę.
Schodziłem z góry przepiękną dróżką.
Nagle panująca w lesie zima ustąpiła miejsca wiośnie, która już
zadomowiła się na wystawionych na promienie słoneczne łąkach.
Ładnie. „Niedźwiedzim szlakiem” dotarłem do Ameliówki i
zszedłem w dół asfaltową serpentyną. Tu Lubrzanka osiąga swój
przełom, płynie między stokiem Klonówki i zboczem Radostowej.
Dotąd znałem to miejsce wyłącznie z wody, nigdy jeszcze nie
stałem tu na brzegu.
Roztopy znacząco zasiliły rzekę, niosła
spore masy wody, byłaby zabawa. Szedłem drogą na prawym brzegu, co
chwilę zerkając na Lubrzankę. Wróciłem na czerwony szlak i po
kładce przedostałem się na drugi brzeg. Podejście pod Radostową
było strome. Przelałem nieco potu, dobrze że zabrałem kijki.
Dotąd nie byłem specjalnie do nich przekonany, teraz się przydały.
Wejście na szczyt męczące, ale las wokół ładny.
U góry
zrobiłem krótką przerwę...
...po czym ruszyłem w drogę powrotną,
choć nieco inną trasą.
Z Radostowej schodziło się szybko, po
drodze rozglądałem się uważnie.
Ładnie tu.
Uświadomiłem sobie,
że korzystam tylko z tego, co mam na szyi czy po kieszeniach.
Aparat, nóż, telefon mogły zobaczyć Klonówkę i Radostową, ale
sięgnięcie do plecaka napawało mnie sporą niechęcią. Mapa, w
związku z tym nie ujrzała światła dziennego.
Po przejściu przez drogę czekała
mnie kolejna wspinaczka.
Stromy, porośnięty drzewami stok. W
większości buki, trochę sosen. Znów ładnie.
Może to
najpiękniejszy fragment trasy? Może, było wiele czarujących
miejsc.
Tymczasem podejście ciągnęło się w nieskończoność.
Kije bardzo się przydały. Może warto postarać się cięższe,
trekingowe?
Wreszcie zrobiło się mniej stromo. Minąłem parę
młodych ludzi, wymieniliśmy uprzejmości.
Ostatnie pół godziny to
trasa, którą już znałem. Kamień, Klonówka i powrót do
samochodu.
Podobało mi się. Dzisiejszy dzień
uświadomił mi, że jako piechur mam sporo do nadrobienia, do tego
wcale nie znam swoich stron. Owszem, dość dobrze znam
świętokrzyskie rzeki, już niewiele z nich kryje przede mną
tajemnice, ale Góry Świętokrzyskie to dla mnie wciąż zagadka.
Może warto ją rozwiązać.
Temperatura około 0
st.C. Słońce bywało, prawie bez wiatru, a już na pewno nie wiało
jak wczoraj. Śnieg się pojawił na trochę.