Cały
dzień został rozplanowany w formie tradycyjnego triatlonu.
Czyli
najpierw pływanie pontonem po zatoce (wraz z atrakcjami
towarzyszącymi), potem przejazd do Rudine i tam krótka wycieczka
piesza po opuszczonej osadzie i nadmorskich skałach. Zaś na koniec
rodzina zdecydowała się na spacer po Vrbniku, a ja na pływanie
wzdłuż wybrzeża.
To
wyszło nieco spontanicznie. Po pływaniu pontonem zaproponowałem,
że podjedziemy do Rudine. To na wpół opuszczona osada, do której
prowadzi wąska droga.
Sama miejscowość prezentowała się bardzo
intrygująco.
Kilka przyjemnych, zadbanych domostw.
Kilka budynków
użytkowanych prawdopodobnie tylko sezonowo, na potrzeby malutkich
winnic czy niewielkich gajów oliwnych.
Część zabudowy wyglądała
na opuszczoną, zaś efekt ten potęgowały wszechobecne kamienne
mury i porozrzucane wokół głazy i bryły skalne.
Wszystko to
wyglądało bardzo niecodziennie i miało niepowtarzalny klimat.
Od
głównej drogi wiodły kręte ścieżki.
Jedna z nich zaprowadziła
mnie na brzeg morza i do wspaniałej zatoki z niewielką plażą w
otoczeniu ruin.
Wróciłem dróżką, która wiła się po kamienistym zboczu. Wokół leżały głazy, wszędzie pachniały zioła, a poniżej tafla Adriatyku.
Podczas, gdy ja spacerowałem wzdłuż brzegu, Agnieszka i dziewczyny
przeszły się wzdłuż drogi, co zaowocowało kupnem miodu
lawendowego i zdjęciami samochodu, który z nietypową dekoracją
przyjechał z Holandii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz