wtorek, 4 września 2018

ROZCZOCHRANY LUBLIN I UCZESANY ZAMOŚĆ - zakończenie wakacji 2018


To już trochę tradycja. Wakacje kończymy rodzinnym, parodniowym wyjazdem do miasta z klimatyczną starówką. Między Odrą a Bugiem, między Tatrami a Bałtykiem. Zwiedziliśmy już Kraków, Wrocław, Gdańsk, Olsztyn. Dotąd nie zawsze wiązało się to z przełomem sierpnia i września, ale ostatnio tak.

Znaleźliśmy bardzo przyjemny apartament blisko lubelskiego zamku i blisko rynku...
...oraz grupę zaprzyjaźnionych przewodników.
Dzięki znajomym lublinianom dowiedzieliśmy się wielu ciekawostek o mieście, o jego zabytkach. Nie ominęły nas też aktualne atrakcje jak nocny pokaz multimedialny przy fontannie czy koncert Lady Gagi.
Sam Lublin był nieco inny niż go sobie wyobrażałem. Czy mnie rozczarował? Nie, po prostu był inny. Zdecydowanie odbiegał od miast o ortogonalnej, rytmicznej siatce ulic i placów.
Zamek i stare miasto zbudowano na wzniesieniach, układ ulic nie trzyma się linii prostych i nawet rynek ma nieregularny kształt.
Zakręty, zakamarki, zaułki – tu nie ma miejsca na nudę i urbanistyczną monotonię.

Różnorodność jest wszędzie, obok niskiej kamienicy stoi wysoka...
...przy fantazyjnym szczycie ascetyczna elewacja...
...w sąsiedztwie świeżo odnowionej fasady odpada tynk.
Lublin mieni się bogactwem barw, stylów, a kolorytu dodaje mu widoczna w lokalnej architekturze i obecna tu od wieków nuta żydowska.

Ładne miasto, choć tu i tam wciąż jeszcze zaniedbane.
Przez dwa dni spacerowaliśmy po starówce...
...zaglądaliśmy do bram...
...zadzieraliśmy głowy do góry...
...by innym razem spojrzeć w dół.
Zwiedziliśmy kaplicę, podziwiając jej bizantyjskie freski...

...a w nocy nawiedził nas duch marszałka.

Stosownie do tak ogromnej rozpiętości wrażeń wizualnych Lublin zapewnił wielkie bogactwo kulinarnych doznań. Kuchnia polska, ormiańska, żydowska, smaki wschodu i dania z refektarza jezuitów. My zaczęliśmy od pizzy (z dziećmi inaczej się na da), było też „sielsko-anielsko” przy pierogach i zapiekanych warzywach, a skończyliśmy na specjałach w restauracji indyjskiej. Do tego, rzecz jasna, frytki.
Zamość zostawiliśmy na niedzielę. Tu było zupełnie inaczej. Renesansowe założenie urbanistyczne z kwadratowym rynkiem ze wspaniałym ratuszem, z regularnym układem ulic, otoczone bastionowymi fortyfikacjami. To zupełnie inne piękno. Wakacje zakończyliśmy wspólnym obiadem. Tak się złożyło, że zamówiliśmy dania polskie u włoskie, ale chyba w renesansowym Zamościu tak być musiało. Bezmiaru rozpusty dopełniła kawa z lodami.



Jeszcze raz dziękujemy za towarzystwo Magdzie, Ignacowi i Bigosowi. Pozostaje tylko żałować, że wyjazd dobiegł końca.

PS. Pierwsze zdjęcie zawdzięczamy Magdzie, a ostatnie nieznajomej z kawiarni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz