sobota, 20 lutego 2016

2016-02-20 WARKOCZ

Rzeka: Warkocz i Lubrzanka
odcinek: Górno – Suków Papiernia
dystans ok. 17,000 km – 5 godzin 30 minut

Czy rzeczułka o nazwie Warkocz jest w stanie zaproponować kajakarzom coś emocjonującego? Pewnie snuje się leniwie na skraju lasu. Otóż nie! Nasz Warkocz ukazał nam się jako wyjątkowo nieuczesany. Spływ, jak filmowe dzieła mistrza suspensu, rozpoczął się od trzęsienia ziemi, by potem wciąż podnosić poziom emocji.

Zaczęliśmy (Marek i ja) w Górnie, gdzie rzeczka miała charakter gniewnego potoku. 
Opady i roztopy zrobiły swoje. Rwący nurt, przeszkody, silne meandry, do tego wąsko. 
Tu i tam brakowało miejsca na wiosło. Zacząłem rozumieć, czemu niektórzy kupują wyporne kajaki długości 2,5 metra. Tak wyglądały pierwsze kilometry...
...potem rzeka przeistoczyła się w „rynnę” sunącą wśród pól. Było chyba nieco spokojniej, niemniej jednak ilość kaskad i bystrz na tym odcinku wystarczyłaby dla obdzielenia paru innych cieków. 
To pozorne wyciszenie uśpiło naszą czujność.
Wpłynęliśmy w rejon Niestachowa. Tam rzeka początkowo płynęła przez las – było pięknie, ale dynamicznie. 
Tam na zwałce złamałem karabińczyk, na którym wisiał aparat – stąd mało zdjęć i tylko w spokojnych miejscach. 
Teraz rzeczka zaczęła kluczyć wśród łąk. Tu Warkocz był naprawdę splątany, płynął równo z brzegami osiągając sporą prędkość. 
Lokalnie nurt przyśpieszał, ze szczególnym upodobaniem przy nisko zawieszonych kładkach. A tych było mnóstwo, chyba każdy we wsi ma swoją. Po co trzy kładki na odcinku dwudziestu metrów? Albo dwie co cztery metry? Wenecja północy. 
Niektóre pokonywaliśmy górą lub dołem, często sporo ryzykując. Bywało, że trudno było się zmieścić, a woda już ciągnęła kajak ze sobą. 
Byliśmy już mocno przemoczeni od przeciskania się pod przeszkodami, mokre buty, spodnie, w rękawicach woda. Pokonaliśmy może połowę trasy, a minęły cztery godziny. 
Wiedzieliśmy, że przed nami odcinek przez las, więc będą przeszkody. Ale zapewne rzeka się uspokoi i nie będzie kładek. 
I tu kolejna niespodzianka, kładki istotnie zniknęły (prawie), ale przeszkód było mnóstwo, a nurt, dotąd i tak szybki, nabrał rozpędu. 
Bystrza, kaskady, zwałki, bobrowe tamy. Było wszystko. Już nawet przestałem wylewać wodę z fartucha. 
To był najładniejszy, ale też dość wymagający odcinek. Pięknie! Ale miejscami groźnie. Tu zdjęć nie robiliśmy zbyt wiele. Ostatni kilometr przyniósł lekkie odprężenie, potem wypłynęliśmy na Lubrzankę. Tam woda prawie stała, ostatnim mocniejszym akcentem było spłynięcie spiętrzenia po młynie – tyle wody jeszcze tam nie widziałem.







Spływ udany, a Warkocz to czysta, piękna i urozmaicona rzeka, dostępna chyba tylko przez parę dni w roku. Ale warto zapolować na większą wodę, my nie żałujemy. Ocena jest zależna od stanu wody, od pogody, od sprzętu, ale w tych warunkach to jedna z bardziej agresywnych rzek jakie miałem okazję spłynąć. Spływ trwał 5,5 godziny, przepłynęliśmy wg moich rachub 17 kilometrów, spadek rzeki na tym odcinku to ponad 35 metrów – to się czuło.
Fajnie było, dziękuję za wspólne pływanie.

Poziom wody:
Daleszyce 182-160cm (przepływ 6,6-4,2m3/s)
Morawica 195-204cm (przepływ 7,5-8,4m3/s)


Wody dużo, miejscami wylewała się na brzegi, nurt szybki, temperatura 1-2 st.C, odczuwało się troszkę więcej, nie wiało, mało słońca, bez opadów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz