Rzeka:
Warkocz i Lubrzanka
odcinek:
Górno – Suków Papiernia
dystans
ok. 17,000 km – 5 godzin 30 minut
Czy rzeczułka o nazwie
Warkocz jest w stanie zaproponować kajakarzom coś emocjonującego?
Pewnie snuje się leniwie na skraju lasu. Otóż nie! Nasz Warkocz
ukazał nam się jako wyjątkowo nieuczesany. Spływ, jak filmowe
dzieła mistrza suspensu, rozpoczął się od trzęsienia ziemi, by
potem wciąż podnosić poziom emocji.
Zaczęliśmy (Marek i ja)
w Górnie, gdzie rzeczka miała charakter gniewnego potoku.
Opady i
roztopy zrobiły swoje. Rwący nurt, przeszkody, silne meandry, do
tego wąsko.
Tu i tam brakowało miejsca na wiosło. Zacząłem
rozumieć, czemu niektórzy kupują wyporne kajaki długości 2,5
metra. Tak wyglądały pierwsze kilometry...
...potem rzeka przeistoczyła
się w „rynnę” sunącą wśród pól. Było chyba nieco
spokojniej, niemniej jednak ilość kaskad i bystrz na tym odcinku
wystarczyłaby dla obdzielenia paru innych cieków.
To pozorne
wyciszenie uśpiło naszą czujność.
Wpłynęliśmy w rejon
Niestachowa. Tam rzeka początkowo płynęła przez las – było
pięknie, ale dynamicznie.
Tam na zwałce złamałem karabińczyk, na
którym wisiał aparat – stąd mało zdjęć i tylko w spokojnych
miejscach.
Teraz rzeczka zaczęła kluczyć wśród łąk. Tu Warkocz
był naprawdę splątany, płynął równo z brzegami osiągając
sporą prędkość.
Lokalnie nurt przyśpieszał, ze szczególnym
upodobaniem przy nisko zawieszonych kładkach. A tych było mnóstwo,
chyba każdy we wsi ma swoją. Po co trzy kładki na odcinku
dwudziestu metrów? Albo dwie co cztery metry? Wenecja północy.
Niektóre pokonywaliśmy górą lub dołem, często sporo ryzykując.
Bywało, że trudno było się zmieścić, a woda już ciągnęła
kajak ze sobą.
Byliśmy już mocno przemoczeni od przeciskania się
pod przeszkodami, mokre buty, spodnie, w rękawicach woda.
Pokonaliśmy może połowę trasy, a minęły cztery godziny.
Wiedzieliśmy, że przed nami odcinek przez las, więc będą
przeszkody. Ale zapewne rzeka się uspokoi i nie będzie kładek.
I
tu kolejna niespodzianka, kładki istotnie zniknęły (prawie), ale
przeszkód było mnóstwo, a nurt, dotąd i tak szybki, nabrał
rozpędu.
Bystrza, kaskady, zwałki, bobrowe tamy. Było wszystko.
Już nawet przestałem wylewać wodę z fartucha.
To był
najładniejszy, ale też dość wymagający odcinek. Pięknie! Ale
miejscami groźnie. Tu zdjęć nie robiliśmy zbyt wiele. Ostatni
kilometr przyniósł lekkie odprężenie, potem wypłynęliśmy na
Lubrzankę. Tam woda prawie stała, ostatnim mocniejszym akcentem
było spłynięcie spiętrzenia po młynie – tyle wody jeszcze tam
nie widziałem.
Spływ udany, a Warkocz
to czysta, piękna i urozmaicona rzeka, dostępna chyba tylko przez
parę dni w roku. Ale warto zapolować na większą wodę, my nie
żałujemy. Ocena jest zależna od stanu wody, od pogody, od sprzętu,
ale w tych warunkach to jedna z bardziej agresywnych rzek jakie
miałem okazję spłynąć. Spływ trwał 5,5 godziny, przepłynęliśmy
wg moich rachub 17 kilometrów, spadek rzeki na tym odcinku to ponad
35 metrów – to się czuło.
Fajnie było, dziękuję za wspólne pływanie.
Poziom
wody:
Daleszyce 182-160cm (przepływ
6,6-4,2m3/s)
Morawica 195-204cm (przepływ
7,5-8,4m3/s)
Wody dużo, miejscami
wylewała się na brzegi, nurt szybki, temperatura 1-2 st.C,
odczuwało się troszkę więcej, nie wiało, mało słońca, bez
opadów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz