niedziela, 2 kwietnia 2017

2017-04-02 CZARNA STASZOWSKA - CIUT PECHOWA DLA MNIE


rzeka: Czarna Staszowska
odcinek: Chańcza (tama) - Staszów
dystans: ok. 14,400 km wg geoportalu
czas: 4 godziny 30 minut

W planach była Kamionka. Spuszczanie wody z zalewu miało dostarczyć nam nie lada emocji. Niestety, wody płynęło tyle co kot napłakał. Pierwszego, może drugiego dnia spływ miałby jeszcze jakiś sens, potem już nie bardzo. Szkoda, wielka szkoda. Zdecydowaliśmy się na zastępstwo w postaci Czarnej Staszowskiej. Odcinka poniżej zalewu jeszcze żaden z nas nie płynął, zatem warto było spróbować.

Ostatecznie znalazło się czterech chętnych – Tomek, Artur, Marek i ja. Ostatnio ten skład często się powtarza. Po drobnych przygodach zeszliśmy na wodę poniżej zapory. Była na tyle wysoka, że nawet Marek nie myślał o skoku.
Woda dość czysta, bardzo słonecznie i wyjątkowo ciepło jak na pierwsze dni kwietnia. Spływ zapowiadał się nieźle. Po pierwszym odcinku zaczęły się bystrza, długi ciąg, fajnie. Bardzo fajnie.
Potem trochę zwałek, niewiele, ale zawsze coś.
Czarna wszystkim przypadła do gustu. Ładna rzeka.
Wkrótce dopłynęliśmy do miejsca, gdzie Czarna rozmienia się na drobne.
Jedna odnoga, mniej obiecująca, płynie obok pałacu w Kurozwękach, zaś druga omija zabytkowy kompleks dużo szerszym łukiem. Wybraliśmy to drugie rozwiązanie. I dobrze, przez Kurozwęki płynęło bardzo mało wody.
To był piękny, leśny odcinek.
Po lewej stronie ściana drzew, zaś prawy brzeg to rozległe łąki zajęte przez bizony. Tam też zrobiliśmy jedyny postój.
Potem były inne, wymuszone przenoskami, ale tylko tu zatrzymaliśmy się na dłużej.
To był bardzo spokojny, ale jednocześnie bardzo ładny fragment rzeki.
Dość szybko dopłynęliśmy do okazałego młyna i tu z kolei nasza rzeka nieco się zmieniła. Teraz przepływała przez wieś, meandrowała wśród zabudowy zagrodowej. Ten fragment rzeki prezentował się zdecydowanie słabiej.
Kolejny młyn...
...tym razem drewniany, niczym spinająca klamra, stanowił kres wiejskiego odcinka.
Znów były drzewa, zarówno na brzegach, jak i w nurcie, znów były bystrza i meandry.
Zaraz za młynem nastąpiło połączenie z nitką płynącą przez Kurozwęki.
Po drodze minęliśmy jeszcze pozostałości po dość masywnej zaporze, która nie dała rady sprostać siłom natury.














Finał spływu to kilometr albo dwa przez Staszów. Tu Czarna była uregulowana, ale na brzegach widoczne były zadbane alejki, bulwary. Staszów z perspektywy kajaka prezentował się dobrze. Niewiele miejscowości może się tym poszczycić.

Ładna pogoda, ładna rzeka, czysta i malownicza. Spływ się udał, tym bardziej dziękuję wszystkim za wspólną zabawę.
Jednak w drodze powrotnej zaczęły się niemiłe niespodzianki. W Łagowie mój kajak uwolnił się z krępujących go pasów i zjechał z dachu samochodu po przedniej szybie i masce. Dzielnie sunął przed siebie po asfalcie, a odczuwalny spadek ulicy tylko sprzyjał jego samowolnej podróży. Dotarł do ronda z krajówką, tam skręcił i zatrzymał się. Szczęśliwie skończyło się tylko na tym. Kajak, nieznacznie się porysował, ale to i tak nic przy rysach z naszych rzek. Dach i maska mazdy... cóż, wyglądają, jakby kajak po nich zjechał.

Piszę to nieco ku przestrodze, może ktoś uniknie mojego błędu. Nadmiernie zaufałem czterem pasom, ale głównie zgubiła mnie rutyna. Wiozłem kajak już prawie 500 razy. Dotąd obyło się bez przygód. Po drodze trafiają się dziury w asfalcie, nierówności, do tego ostre zakręty. To wszystko stanowi próbę dla mocowania kajaka na bagażniku dachowym. Wystarczy słabsze mocowanie pasów, ich niepotrzebne skrzyżowanie i kłopot gotowy. Dobrze, że skończyło się tak jak tym razem.

Poziom wody:
Staszów (Czarna Staszowska) ???
Połaniec (Czarna Staszowska) 136-135cm (przepływ 4,5-4,4m3/s)


Wody wystarczyło, ale nadwyżka była niewielka. Temperatura ok. 18-22 st.C. Dużo słońca, więc dzień był bardzo ciepły. Płynęliśmy bez rękawic, pogoda właściwie na krótki rękaw, nawet na wodzie. Nie padało, raczej bezwietrznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz